Nie będę nawet próbował ukrywać, że G’n’R jest jednym z moich ulubionych zespołów, o ile nie absolutnym nr 1 w moim prywatnym rankingu. Z niedowierzaniem śledziłem wiosenne doniesienia prasowe o rzekomej trasie w składzie zbliżonym do oryginalnego. Znaków zapytania było wiele, czy wielkie ego Axla i Slasha da się pogodzić ? Czy rudowłosy wokalista jeszcze “daje radę” ?
Szokiem dla wszystkich był kwietniowy, niezapowiedziany koncert, w hollywoodzkim klubie Troubadour. Było to szczególne miejsce, 30 lat wcześniej to własnie tam, piątka młodych gniewnych startowała do burzliwej, pełnej wzlotów i upadków kariery, którą w skrócie można nazwać ucieleśnieniem sloganu “sex,drugs and rock’n’roll”. Zaledwie kilka lat po debiucie, ze skłóconego doszczętnie zespołu, odchodziły kolejne jego filary, Izzy, Slash oraz Duff. Axl Rose, równie genialny co niestabilny, z różnym szczęściem próbował żeglować okrętem pod banderą G’n’R ale z roku na rok okręt osiadał na coraz większej mieliźnie, a ostanie koncertowe wydawnictwo przekonało chyba największych miłośników “Rudego”, że to nie ma sensu a sam Axl już “nie daje rady”.
Ile w tym prawdy? Przekonamy się niedługo – póki co cieszmy się, że znów jest nam dane oglądać tych dwóch panów w akcji. Nawet jeśli ich uśmiech wywołany jest jedynie przeglądaniem stanu konta w banku, chętnie dorzucę się do ich zadowolenia.